Jarosław jot-Drużycki Jarosław jot-Drużycki
267
BLOG

Dziecko w czasach „Solidarności”

Jarosław jot-Drużycki Jarosław jot-Drużycki Rozmaitości Obserwuj notkę 3

Gorące lato 1980 roku. Byliśmy z Babcią na wakacjach w Białym Dunajcu, choć mi się zdawało, że w Poroninie, bo do tej stacji było zdecydowanie bliżej, a dom, w którym mieszkaliśmy, stał tuż przy torach kolejowych. Na poronińskiej poczcie sprzedawano znaczki z młodym robotnikiem w kasku; w granatowym kombinezonie miał wpięty czerwony goździki a podpis głosił wszem nadawcom, adresatom i listonoszom: VIII Zjazd PZPR. W Białym Dunajcu poszliśmy do domu, w którym przed siedemdziesięcioma chyba laty zatrzymał się Włodzimierz Ilicz Lenin. Lenin, znana mi postać, słyszałem o nim w szkole niejednokrotnie. I pod tym domem doszła mnie dziwna rozmowa w języku dorosłych
- Tak tak, bo my to wszystko im wysyłamy
- To wyślijmy im ten dom. Za węgiel
- I za to mięso.
- Dobrze pan mówi - powiedziała Babcia i poszliśmy na obiad.

Lecz do najdziwniejszej rozmowy tamtych wakacji doszło w pociągu z Zakopanego. Pociąg zdążał wprawdzie do Krakowa, lecz my jechaliśmy tylko jedną stację. Jacyś panowie studenci (dla dziecka byle smarkacz wydaje się przecież wielkim panem) ustąpili Babci miejsca. Grzecznościowa wymiana zdań i nagle usłyszałem
- I wie pani - to było do Babci - tam w Nowej Hucie jest jego pomnik
- Wiem, wiem.
- I pewnej nocy postawili mu pod cokołem taki dziecięcy trójkołowy rowerek i parę zniszczonych pantofli. I kartkę, na której było napisane - tu chłopak lekko ściszył głos - "masz Leninie rower, buty i spie z Nowej Huty".
Babcia się uśmiechnęła. Zdziwiłem się. Nie chodziło bynajmniej o tajemnicze słówko "spie", co o ten rowerek. Bo na cóż Wielkiemu Leninowi mały dziecięcy rowerek?

A potem w sierpniu pojechaliśmy już z rodzicami do Wiślicy. Miejscowość nie zdawała mi się szczególnie atrakcyjna, mała, zapyziała, a w dodatku przed laty zlikwidowano kolejkę wąskotorową, co dla mnie, miłośnika komunikacji szynowej, zakrawało wprost na zbrodnię. Tyle, że w piekarni sprzedawano wielki, okrągły, ciepły chleb z chrupiącą skórką. A takiego chleba w Warszawie nie było. Ojciec opowiadał mi jeszcze o królu Kazimierzu Wielkim, że w jego czasach to było miasto, że ho! Ale teraz nawet swoich ulubionych sportów nie mógł kupić w tej całej Wiślicy, gdzie oferowano jedynie albańskie DS-y, na które krzywił się straszliwie.

Po powrocie z wakacji okazało się, że były jakieś strajki w Stoczni Lenina, że jest jakaś "Solidarność", o której nigdy wcześniej nie słyszałem, że pojawił się jakiś Lech Wałęsa z opadającymi wąsami, wystającą spomiędzy nich fajką, z Matką Boską w klapie marynarki i wielgachnym długopisem, jaki miała koleżanka z klasy. A towarzysz Edward Gierek (o którym tak często, jak mi się wówczas zdawało, nuciła moja Babcia: "pojedziemy na łów, na łów towarzyszu mój") zachorował na oczy. W szkole usłyszałem od kolegów
- Wiesz czemu Gierkowi zrobią operację na oczy?
- Nie.
- Bo mu się w jednym oku rzęsa wałęsa, a w drugim kania wyłania.
Ale ja cały czas byłem przekonany, że ten Wałęsa i wszyscy ci nowi ludzie, których nazwisk wcześniej nie słyszałem, których twarze nie były widocznie zbyt fotogeniczne dla Dziennika Wieczornego, to byli ci, na których głosowali moi rodzice wczesną wiosną do sejmu. Bardzo dobrze pamiętałem obwieszczenia rozlepione po całym mieście.

Aż przyszedł dzień, kiedy dowiedziałem się czegoś, co mi się wprost nie mieściło w głowie. W telewizji pokazali uroczystość odsłonięcia pomnika trzech gdańskich krzyży. To na pamiątkę tego, że strzelano do robotników.
- Ale o tym się nie mówiło - powiedziała mama.
- A strajki?
- Były strajki, ale o tym też się nie mówiło.
Boże! gdzie ja żyję! Nie mogłem w to uwierzyć. No bo, że Niemcy strzelali, to było zrozumiałe, przecież to Niemcy, ale Polacy!? I to do Polaków!? Wejście w świat dorosłych, marzenie każdego dziewięcioletniego chłopca jest bolesne, nie wiedziałem o tym. I nagle uznałem ich wszystkich winnych, tych, których znałem z telewizji, więc Jabłoński, Gierek, Jaroszewicz, Babiuch, Kania, wszyscy winni strzałów w Trójmieście, jakie się odezwały na kilka miesięcy przed moim poczęciem. Ale to nie były jedyne strzały, o których "się nie mówiło". Niebawem wrzuciłem parę złotych do skarbonki wystawionej w hallu głównym Dworca Centralnego, tym razem zbierano pieniądze na dwa krzyże, w Poznaniu. Bo tam również strzelano do robotników. Dlaczego? Ale nie tylko ja miałem ten problem. W "Świecie Młodych", gazecie nastolatków, przeczytałem list czytelniczki: "dlaczego strzelano do ludzi, którzy nieśli transparenty 'Pracy i chleba'?" To było raptem dwadzieścia cztery lata wcześniej. Wtedy wydawało mi się, że działo się to w prawieku, teraz - gdy bezlitosny Chronos obdarzy mnie kolejnym krzyżykiem - to jakby przedwczoraj.

Niebawem miałem usłyszeć o kolejnych strzałach, poczuć ból w oczach od rozpylonego gazu i czuć na sobie karcące spojrzenie ojca, gdy opowiadałem nieznajomym w przedziale polityczne dowcipy. Ale to wszystko miało dopiero nadejść. Teraz Marcin przyszedł z wpiętym znaczkiem "Solidarności" i paradował tak po klasie.
- Ty partyjniaku - obrzucił go niechętnym spojrzeniem Gerard, którego ojciec był milicjantem. Partyjniaku? Partyjniacy wyglądali przecież inaczej! Byli starzy, nosili garnitury i krawaty. I mieli zacięte, ogolone twarze. Natomiast ci z "Solidarności" byli młodzi, uśmiechnięci, we flanelowych koszulach, często z wąsem albo bródką. Wyłuskiwałem ich z tłumu bez trudu. I też się uśmiechałem.

Wtrynia swe trzy grosze od 26 maja 2009 r. "Hospicjum Zaolzie" - rzecz o umieraniu polskości na zachodnim brzegu Olzy Wydawnictwo Beskidy, Wędrynia 2014 Teksty rozproszone (w sieci) Kogo mierzi Księstwo Cieszyńskie. W poszukiwaniu istoty bycia "stela" (Dziennik Zachodni) Mocne uderzenie (obrazki z Wileńszczyzny) (zw.lt) Wraca sprawa Zaolzia (Rzeczpospolita) Cień Czarnej Julki (gazetacodzienna.pl)   Lubczasopismo   Sympatie

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości