Jarosław jot-Drużycki Jarosław jot-Drużycki
376
BLOG

Jaruzelki [Warszawa od ka do jot]

Jarosław jot-Drużycki Jarosław jot-Drużycki Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

"Jaruzelki" - bo tak ochrzcili mieszkańcy Warszawy specjalne linie autobusowe z dni stanu wojennego - rozpoczęły regularne kursy już 17 grudnia 1981 r. Ogółem na  trzynastu nowych trasach łączących peryferyjne dzielnice miasta ze Śródmieściem pojawiło się 130 wygodnych, turystycznych autokarów. "Początkowo jeździły puste" - odnotowywało w styczniu 1982 r. "Życie Warszawy" -  "ponieważ z braku odpowiedniej informacji, w ogóle nie wiedzieliśmy skąd i po co nagle się pojawiły."

A zjawienie się ich argumentowano cokolwiek prozaicznie, abstrahując od wydarzeń z 13 grudnia: "W celu poprawy warunków obsługi komunikacyjnej mieszkańców Warszawy, decyzją Wojewódzkiego Komitetu Obrony wprowadzone zostają do pomocy MZK autobusy przedsiębiorstw turystycznych z terenu m.st. Warszawy" – informowała w połowie grudnia 1981 r. "Trybuna Ludu". W nowouruchomionych liniach obowiązywała taryfa jak za autobus pośpieszny.

Wypożyczenie, a raczej - by pozostać przy wojskowej terminologii - rekwizycja autokarów turystycznych przede wszystkim z ORBIS-u i Syreny umożliwiła mieszkańcom Bródna, Targówka, Gocławia, Chomiczówki czy Ursynowa błyskawiczną, a zarazem komfortową podróż z domu do pracy i z powrotem. Błyskawiczną, gdyż początkowo zakładano, by "linie specjalne" kursowały od pętli na danym osiedlu do pl. Defilad "bez przystanków pośrednich z wsiadaniem i wysiadaniem". Później jednakże poczyniono korektę w stosunku do pierwotnych założeń i wprowadzono po kilka przystanków na początkowych i końcowych odcinkach trasy.

Pod sam Pałac Kultury przywoziły pasażerów eleganckie, jak na owe czasy, turystyczne markowe autokary Ikarus, Tam i Mercedes. Ten ostatni cieszył się zresztą wyjątkowym wzięciem pasażerów, bo jako jedyny dysponował miękkimi, wygodnymi siedzeniami. Z kolei zaś węgierski Ikarus miał drzwi otwierane automatycznie.

Autokary nie były jednak przystosowane do komunikacji masowej. I kiedy dziennikarz "Życia" rozmawiał z kierowcą Tama, ten "skrzywił się i z żalem mówił o swoim autobusie, który zaliczany jest raczej do delikatnych, teraz zaś znosić musi zupełnie fantastyczne obciążenia. Przyjdzie wreszcie dzień kiedy Mercedesy i Tamy zaczną 'siadać', potrzebne będą części - głównie z importu…" Ale póki co autobusy kursowały nadal.

"Stolica" zaś chwaliła istnienie "jaruzelek", które "przyczyniły się do złagodzenia trudności komunikacyjnych szczególnie w godzinach szczytu", a dzienniki dodawały, że "jeżdżący nimi chwalą sobie podróż, bo i kierowca często bardziej kulturalny w obejściu, wewnątrz są wygodniejsze siedzenia, czasem z głośników słychać muzykę". Słowem w porównaniu z zatłoczonymi przegubowymi autobusami MZK "jaruzelka" była wówczas nie byle jakim luksusem.

- Ludzie byli zadowoleni, że mogli podróżować na siedząco - wspomina dziś Jacek, ówczesny stały pasażer ursynowskiej linii "jaruzelek". – To był paradoks tamtych czasów: bo było miło, ciepło i wygodnie; to była taka oaza komfortu wśród tej całej beznadziejności panującej wokół.

__________

Niniejszy tekst - w skróconej formie - ukazał się w 2006 r. na warszawskich stronach "Dziennika" w ramach cyklu "Alfabet warszawski". Wydawca nie podpisał był jednak z autorem stosownej umowy, zaś otrzymane przezeń honorarium urągało dobremu imieniu Wydawcy oraz jego - powszechnie znanym w całej Europie - możliwościom finansowym.

Wtrynia swe trzy grosze od 26 maja 2009 r. "Hospicjum Zaolzie" - rzecz o umieraniu polskości na zachodnim brzegu Olzy Wydawnictwo Beskidy, Wędrynia 2014 Teksty rozproszone (w sieci) Kogo mierzi Księstwo Cieszyńskie. W poszukiwaniu istoty bycia "stela" (Dziennik Zachodni) Mocne uderzenie (obrazki z Wileńszczyzny) (zw.lt) Wraca sprawa Zaolzia (Rzeczpospolita) Cień Czarnej Julki (gazetacodzienna.pl)   Lubczasopismo   Sympatie

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura