Jarosław jot-Drużycki Jarosław jot-Drużycki
278
BLOG

Zaolzie - graniczne wspominki

Jarosław jot-Drużycki Jarosław jot-Drużycki Rozmaitości Obserwuj notkę 2

Barwne są cieszyńskie opowieści o granicy. O zmaganiu się z rzeczywistością opuszczonego szlabanu i próbie rozmycia czujnego spojrzenia celnika, które przewiercało się przez twarz przechodzącego. Czy skrywa ona w sobie informacje, o jakichś trefnych przedmiotach niesionych w torbie, czy pozostanie nieodgadnięta. Ale maska pokerzysty też jest podejrzana. Więc niekiedy bywała wpadka i trzeba było pożegnać się z towarem.

A z jakim? To już zależy akurat od tego, kto snuje tę opowieść i z której strony zmierzał ku granicy. Tak raz bywał to alkohol, czekolada, czy inny niedostępny w peerelowskiej rzeczywistości produkt spożywczy, a w innych historiach pojawia się na przykład tomik wierszy Miłosza, coś z Gombrowicza czy solidarnościowa bibuła.

K., z którym siadłem przy piwie, bawi mnie swymi granicznymi przygodami. Co chwila rzuca dykteryjkami i anegdotami: tu znajomy celnik, tu pogranicznik, ten z orzełkiem bez korony, ten z lewkiem, któremu znad łebka rozbłysła czerwona gwiazda. A że K. dzień w dzień przechodził przez oba mosty do roboty, to załatwiał drobiazgi to jednym, to drugim.

Ale gdziekolwiek były, są i będą ściśle kontrolowane granice to takich opowieści zebrałoby się bez liku. Tyle że wspomnienia K. są tylko pretekstem, abym dowiedział się czegoś więcej, o innej granicy, znanej szczególnie Zaolziakom, ale objętej zmową milczenia, mimo że mowa tam tylko o przeszłości, o latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku.

– Dziadek nie chciał się ze mną napić piwa. Powiedział, że ze mną przy stole pić nie będzie. A wiesz dlaczego? Bo pożyczyłem jego drabinę sąsiadowi, a sąsiad był Czechem. Albo inna rzecz, posłuchaj. Wchodzi chłop do gospody u nas w Suchej Górnej, a kelner do niego, że mu piwa nie poda. A dlaczego, się pyta. Bo ty do Czechów chodzisz, jak ci tam szmakuje to idź sobie do nich, ale tu nie wracaj. Gość zaskoczony, a przy stolikach szmery, a co? a jak? a dlaczego? I jak już wieść rozeszła się po lokalu, to… no, rozumiesz, musiał sam se pić piwo z tymi swoimi Czechami. Tak było.

Bo w tamtych czasach, kiedy w Suchej Górnej Polacy stanowili mocny czterdziestoprocentowy trzon (obecnie kilkanaście procent), to między ludźmi przebiegała jeszcze i inna granica, również wbrew intenacjonalistycznym układom o przyjaźni. Granica pomiędzy miejscowymi a przyjezdnymi, którym się zdawało, że też są miejscowi. A była ona cienka, cieniutka, z niewidocznym szlabanem, a choć pozbawiona strażników to nieopatrzne jej przekroczenie powodowało społeczny ostracyzm.

Ale i ta granica – jak deklaruje się oficjalnie na Zaolziu – też zniknęła i drabinę sobie sąsiedzi użyczają… Lecz kto tam wie, co tak naprawdę w ludziach siedzi.

Wtrynia swe trzy grosze od 26 maja 2009 r. "Hospicjum Zaolzie" - rzecz o umieraniu polskości na zachodnim brzegu Olzy Wydawnictwo Beskidy, Wędrynia 2014 Teksty rozproszone (w sieci) Kogo mierzi Księstwo Cieszyńskie. W poszukiwaniu istoty bycia "stela" (Dziennik Zachodni) Mocne uderzenie (obrazki z Wileńszczyzny) (zw.lt) Wraca sprawa Zaolzia (Rzeczpospolita) Cień Czarnej Julki (gazetacodzienna.pl)   Lubczasopismo   Sympatie

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości